Zrób z pracownika swego rzecznika

Byłam dziś na zajęciach w nowym (no, istniejącym chyba 3 miesiące, ale dla mnie nowym) klubie fitness. Na pozór całkiem niezły, dość dobrze wyposażony (trochę ciasna szatnia, ale to można przeżyć jeśli sprzęt jest dobry i dobrze utrzymany, jeśli wystarcza go dla ćwiczących, a instruktorzy nie tylko pokazują ćwiczenia, ale i starają się dopilnować, by ćwiczący prawidłowo je wykonywali). Ogólnie – bardzo dobre wrażenie. Byłoby gdyby nie…

No właśnie gdyby nie to, co usłyszałam w szatni i to nie od zwykłych użytkowników (choć i to też), ale od instruktorki. Rozmawiała z 2 uczestniczkami ćwiczeń, ale rozmowa toczyła się na głos, bez skrępowania. I tak dowiedziałam się, że klub, choć istnieje krótko, już traci pracowników, którzy odchodzą do innych klubów, gdzie lepiej im się płaci, gdzie grafiki ustala się z nimi, jest się otwartym na nowości, nie wprowadza dziwnych obwarowań w przypadku nowego sprzętu. Że musi na ćwiczeniach być obecnych co najmniej 4 osoby – inaczej nie mogą się odbyć, co jest stratą dla tych, którzy przyjechali, (a w Krakowie nie jeździ się łatwo i szybko) i… dla instruktora, który za tą godzinę nie dostanie pieniędzy, mimo, że przyjechał i był gotów przeprowadzić zajęcia. Że wszelkie próby wprowadzenia czegoś nowego, wszelkie pomysły są kwitowane, że to bez sensu, że nikt nie będzie na takie coś/z takim czymś (w sensie sprzętu, np. małych piłeczek) przychodził, że szkoda pieniędzy…

Wysłuchałam tego wszystkiego z dużym zainteresowaniem. Wiem, że raczej więcej tam nie przyjdę i nie wykupię karnetu (w końcu to nie jedyny klub tutaj), ale… Gdyby nie ta rozmowa, to prawdopodobnie bym się skusiła. I po raz kolejny pomyślałam, że stara prawda, że największym przyjacielem/rzecznikiem firmy, ale i jej największym wrogiem jest sam pracownik. Choć tego nie widać na pierwszy rzut oka, to najczęściej od pracownika zaczyna się kryzys. Od pracownika, który coś powie przyjacielowi, znajomemu – w sklepie, w parku, w autobusie, czy na siłowni. Powie coś nie ściszając wcale głosu, nie zastanawiając się, że wokół są inni ludzie, którzy te słowa mogą wykorzystać w różny sposób – od wyrobienia własnej opinii, aż do podstawy do artykułu w gazecie.
Ale w sytuacji odwrotnej, taki sam pracownik może firmę uratować. W końcu, czy słuchając opowieści o tym, że w X jest świetny szef, a sama firma oferuje pracownikom duże wsparcie, nie przyjdzie nam do głowy wysłać CV, gdy zobaczymy ogłoszenie? Taką sytuację obserwuję czasem w przypadku firmy Comarch – generalnie nie ma dobrej opinii jako pracodawca (Biedronka dla informatyków,itp.). Ale znam kilka osób pracujących tam i część z nich jest naprawdę zadowolona. Zadowolona do tego stopnia, że nie ma dla nich problemu, aby napisać np. na publiczny forum, o Comarchu, jako o świetnym pracodawcy, wychwalając konkretną osobę jako szefa. Mimo, że od ponad roku pracują w innej grupie i podlegają innej osobie. Mimo, że (inna osoba) nie pracuje w C. od dawna (2,5 roku) i nie zamierza tam wracać.

I umiejętności (i możliwości) wypracowania takich stosunków z pracownikami życzę każdemu pracodawcy. Ale, aby to było możliwe, pracownicy muszą być zadowoleni ze swojej pracy i atmosfery w niej. Pracownik wyzyskiwany, oszukiwany, nie będzie dobrym rzecznikiem. On w ogóle nie będzie rzecznikiem. Pozostanie ukrytym i bardzo niebezpiecznym (bo wewnętrznym) wrogiem. Nie warto go takim czynić…

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *